Recenzja filmu

Syn (2022)
Florian Zeller
Hugh Jackman
Laura Dern

Życie rodzinne

Choć debiut reżysera – nominowanego do Oscara w sześciu kategoriach "Ojca" – uważam za doskonały, w jego drugim filmie (znów zrealizowanym na podstawie własnej sztuki zmienionej z pomocą
Życie rodzinne
Wenecka premiera zrealizowanego w doborowej obsadzie "The Son" podzieliła festiwalową publiczność. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, rozszalała się burza oklasków, ale słychać było też buczenie, a podczas seansu – również śmiechy z nieporadności filmu. Niestety, zaliczam się do tych drugich: mniejszości, której Florian Zeller nie kupił. Choć jego debiut, nominowanego do Oscara w sześciu kategoriach "Ojca", uważam za doskonały, w drugim filmie – znów zrealizowanym na podstawie własnej sztuki zmienionej z pomocą samego Christophera Hamptona na scenariusz – wiele poszło nie tak. Jakby ziarnko prawdy zawinął w wielki lśniący fałsz. Bo opowiadając o sprawach ważnych, bliskich wielu i chyba coraz powszechniejszych (depresja, rozwody, bezradność rodziców), robi to w zimnym, sztucznym świecie, którego konstrukcja od początku zgrzyta.

"The Son" przypomnieć może obrazki znane z amerykańskich filmów i seriali lat 90., kiedy jeszcze wydawało się, że Nowy Jork zamieszkany jest przez samych białych menedżerów wysokiego stopnia. Mimo że od tego czasu wiele się zmieniło – zarówno w popkulturze, jak i samych Stanach (polecam filmy Iry Sachsa, które zmiany te świetnie oddają) – "The Son" zatrzymał się na roztrząsaniu problemów bogatych prawników i ich rodzin. Noszący świetnie skrojone garnitury i nienagannie wyprasowane koszule Peter (Hugh Jackman) ciężko pracuje w wieżowcu na Manhattanie. Po pracy wraca do ascetycznego, metalicznego apartamentu, który dzieli ze swoją nową partnerką Beth (znana z "Cząstek kobiety" Vanessa Kirby) i ich świeżo narodzonym synem. Brzdąc wytrąca nieco ich codzienność z równowagi – wiadomo: płacz, niewyspanie, uwięzienie w domu – ale co do zasady życie mają fajne. Do momentu, kiedy do ich enklawy zapuka Kate (Laura Dern), była żona Petera. Okazuje się, że szczęście pary okupione jest czyimś cierpieniem, a próbujący być idealny na wszystkich frontach mężczyzna, zostawił za sobą czyjąś miłość. I nastoletniego syna.

Ten ma na imię Nicholas i nie ma się dobrze: zamknął się w sobie, stroi fochy, przestał chodzić do szkoły. Matka nie daje już sobie z nim rady, prosi o pomoc. Prosi o nią także syn – chce się wprowadzić do ojca i nowego braciszka. Nie jest to w smak skupionej na własnym dziecku Beth, ale chyba nie ma innego wyjścia. Peter wierzy, że zdoła ustawić chłopaka do pionu, wychować przy okazji nowe dziecko, zadbać o dwie partnerki – byłą i obecną, a do tego jeszcze zrobić karierę polityczną. Początkowo wszystko idzie w dobrym kierunku, Nicholas ma się u niego lepiej – zmienia szkołę, chodzi na terapię, nawet zaprzyjaźnia się z Beth. Być może to jednak tylko maska, a w jego wnętrzu wciąż jest bardzo ciemno? Mrok ten ma wpływ na wszystkich członków patchworkowej rodziny.

Starający się ją sklecić do kupy Peter własnego ojca nie wspomina najlepiej i może właśnie dlatego tak się stroi, tak pracuje, tak wszystkimi opiekuje – wyraźnie próbuje być od niego lepszy. Nestor pojawi się na ekranie na chwilę, a zagra go nie kto inny, jak Anthony Hopkins – aktor, któremu współpraca z Zellerem zapewniła dwa lata temu Oscara. W "The Son" dostał tylko jedną scenę, ale i tak kradnie cały film. Bo swoją wielkością obnaża jego słabości – nie tylko scenariuszowe ("Ojciec" był na tym polu dużo mniej konwencjonalny), ale i obsadowe. Jeśli ktoś ma taki talent jak Dern i Kirby, błyśnie nim i tutaj; ale jeśli ma go mniej, reżyserowi nie udaje się nim pokierować. To przypadek występującego w roli Nicholasa młodziutkiego Zena McGratha – depresji nie widzimy w jego oczach, w jego ruchach, w jego gestach, słyszymy tylko, że jest nieszczęśliwy, że już dłużej nie wytrzyma… Dialogi w ogóle są tu problematyczne, jakby chciały opowiedzieć wszystko – nawet to, co można byłoby po prostu pokazać. Nie pozostawiają przestrzeni dla widza, czasem ocierają się o telewizyjny banał.

Słabo wypada też Jackman. Przez jego bielutkie zęby, muskulaturę, taneczne ruchy trudno ujrzeć w nim kogoś innego niż hollywoodzkiego (a wcześniej australijskiego) gwiazdora, tym samym więc – uwierzyć w jego postać. Jest drewniany, a to na jego barkach spoczywa cały film. Jednak i rola nie została tak dobrze napisana, jak podobna, a jednak o niebo ciekawsza postać, którą Jude Law zagrał w "Gnieździe". Można wyliczyć inne mielizny filmu, takie jak nachalnie podprowadzająca nastrój muzyka czy – zupełnie niepotrzebne – ckliwe retrospektywy z dzieciństwa Nicholasa, kiedy to "wszystko jeszcze było dobrze". Mimo kilku lepszych scen, "The Son" – podobnie jak "Mój piękny syn", z którym obraz Zellera pod pewnymi względami może się zrymować – ociera się o kicz. Sądząc po reakcjach publiczności, może nawet mu to popłaci – ale nikt mnie nie przekona, że to arcydzieło.  
1 10
Moja ocena:
5
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones